Niedzielny poranek. Ostatni dzień ostatniego tegorocznego "długiego" weekendu. Wszyscy są zgodni, że trzeba gdzieś pojechać. Są dwie szkoły: wysokie Bieszczady albo kontemplowanie drewnianej architektury sakralnej. Po burzliwej dyskusji znajdujemy kompromis. Będą cerkiewki, będą góry. Zamiast spinaczki - spacer po pustkowiach. Jeszcze tylko gorączkowe poszukiwania. Trzeba zdobyć papier, coś do rysowania. W pobliskim sklepie kupujemy blok rysunkowy, w kiosku zaś strugawkę. Ołówków będziemy szukać po drodze. Jedziemy. W Stefkowej na małym wzgórku w otoczeniu starych lip i wiązów napotykamy drewnianą cerkiew z 1840 r. (obecnie kościół). Liczne samochody, grupa ludzi zdają się potwierdzać, że zostanie tu odprawiona msza. To szczęśliwy dla nas zbieg okoliczności. Zatrzymujemy się na parkingu. Świątynia ma strzeliste kształty podkreślane wysoką wieżycą - dzwonnicą. Nadaje to konstrukcji niezwykłej lekkości. Frontowe drzwi chroni nowowybudowane zadaszenie. Wiejski stolarz nadał fantazyjne kształty krokwią podkreślając ten fakt jasną i ciemną bejcą. To powiększa dysonans między starym i nowym. Obok przedwojenne, murowane nagrobki. Na pobliskim wzgórku cmentarz. Wzniesienie to nosi nazwę Mogiły Tatarkiej. Tradycja wywodzi tą nazwę od zwycięskiej potyczki ze skośnookimi najeźdźcami. Po mszy jedziemy dalej. Na końcu wsi naszą uwagę skupia stojąca samotnie po lewej stronie drogi, zadziwiająca w tym otoczeniu, murowana budowla. Jej bryła nieodparcie kojarzy się z sakralnym obiektem. Istotnie, to niedoszły kościół, którego nie ukończono do 1939 roku. W ten sposób za sprawą pogmatwanej historii w cerkwi jest kościół, a w kościele - magazyn. W Równi mijamy jedną z najpiękniejszych bieszczadzkich świątyń. To pochodząca z 1 połowy XVIII w. grekokatolicka cerkiew p.w. Opiekunki Matki Bożej (Pokrow) - obecnie filialny kościół.
Cerkiew HoszowczykuZatrzymujemy się w Hoszowczyku gdzie naszą uwagę przyciąga drewniana cerkiewka (obecnie kościół rzymskokatolicki p.w. Narodzenia Najświętszej). Jest niemal 200 lat młodsza od tej z Równi. Zbudowano ją w 1926 r. w ukraińskim stylu narodowym, nawiązującym do budownictwa huculskiego. To konstrukcja zrębową na planie krzyża łacińskiego z prezbiterium zamkniętym trójbocznie. Babiniec i nawa mają kształt kwadratu. Między prezbiterium i transeptem są dwie prostokątne zakrystie. W bryle budowli dominuje kopuła osadzona na ośmiobocznym tamburze osadzona na skrzyżowaniu trójpołaciowych dachów o kalenicach równych wysokości. Cerkiew położona jest na wschodnim zboczu wzgórza, u podnóża którego przebiega wiejska, kamienista droga, krzyżująca się z ruchliwą asfaltową, którą ciągle przybywają liczni turyści. Wieś ubożuchna, w każdym razie ta jej oglądana przez nas część, leżąca po "cerkiewnej" stronie. Spacer dostarcza wielu mocnych doznań, szczególnie zapachowych, ze względu na gromadzony w pobliżu drogi obornik. Droga kręci się i wije za sprawą licznych odnóg do gospodarstw. Wszędzie dostrzegamy studnie. Leniwy, wyschnięty potoczek snuje się dnem dolinki. Stare, przydrożne drzewa mają lokatorów. Wyrastają na nich młode roślinki. Częstokroć są to drzewa innego gatunku. Okoliczne wzgórza wykorzystywane rolniczo (pastwiska, łąki). Na jednym z nich pasą się krowy. Donośnie pieje kogut. Cisza, spokój w niedzielne, słoneczne południe - sielanka.
Na przycerkiewnym cmentarzu było prawdopodobnie około 200 grobów. Czytelnych jest 11, w tym 5 bardzo zniszczonych kamiennych nagrobków. Krzyże są dwuramienne. Na niedawno postawionym metalowym krzyżu znajduje się napis wykonany cyrlicą: Tut spocziwaje Iwaniczko Katierina 1920-1947. Są też dwa nowe groby. Epitafia pisane za pomocą łacińskiego alfabetu. W tym miejscu zgodnie stare spotyka się z nowym. Przychodzą dwie dziewczynki. Zapalają świeczki.
Gosia przycupnęła na trawie. Nie chce siąść na podsuwanym jej turystycznym krzesełku. Zabiera się do szkicowania. Po chwili na kartce pojawia się zarys budowli o zachowanych proporcjach chociaż wykonany bez mierzenia ołówkiem. Uzupełniany detalami szkic staje się coraz bardziej realistyczny. Nagle stop, koniec z rysowaniem. Tajemnica wydała się później. To brak okularów nie pozwolił dostrzec, rozmył dalsze szczegóły.
Rozmiar: 15840 bajtówJeszcze szybka zmiana miejsca. Na kartce papieru zostaje uwiecznione okienko zakrystii. Nawet banan nie zachęca do dalszej pracy. Zatem jedziemy dalej.
Kolejnym etapem naszej wycieczki jest miejsce, gdzie Wołosaty wpada do Sanu. Takie miejsca zawsze budzą podziw. Jak zwykle silniejszy, większy pokonuje słabszego. Pomimo suszy i bardzo niskiego stanu wody wyraźnie widać, że nurt Sanu znajduje się niżej - przeciąga na swoją stronę wody Wołosatego. Wędkarzy jest chyba więcej niż ryb? Pojawiają się wciąż nowe twarze. Cóż, weekend rządzi się swoimi prawami. Brodzę w płytkiej wodzie. Jest cieplutka. Rezygnujemy z dotarcia do wyspy. Jest tu stanowczo zbyt ludnie. Zmieniamy obuwie. Czeka nas przemarsz u stóp Czereszenki. Przekraczamy most na Wołosatym. Zamknięty szlaban deprymuje. Tablica z zakazem wstępu koliduje ze znakami trasy rowerowej. Iść - nie iść. Łamiemy prawo - nie? Legaliści są w mniejszości. Idziemy. Po lewej stronie poniżej drogi płynie San. Jeszcze słychać coraz cichszy gwar, ujadanie psa. Aksamitna cisza przychodzi łagodnie. Las jest jakiś dziwny, ponury - bardzo gęsty młodnik, leśne uprawy. Gdyby ktoś chciał go namalować to pewnie musiałby użyć granatowej farby. W górze na błękitnym, bezchmurnym niebie krąży jakiś skrzydlaty drapieżnik. Z głębi lasu dochodzą tajemnicze odgłosy. Nastrój niepewności udziela się wszystkim. Najsilniej reaguje Kuba. Jest jakiś przygaszony, jakby przestraszony. Ostoja zwierzyny rządzi się swoimi prawami. Z lewej strony w leśnej przecince dostrzegamy w oddali w kępie drzew cerkiew. To ostatni etap naszej wycieczki. Rozpoczynają się spekulacje, czy można do niej dotrzeć po przekroczeniu Sanu. Kończy się wyznaczony na spacer czas. Dochodzimy do celu. Na rozległej łące ukryta wśród drzew stoi ambona. Muszę ją porównać z budowanymi w naszym obwodzie łowieckim. Najlepiej to zrobić... organoleptycznie. Wchodzę na nią. Fakt, postawił ją ktoś, kto zna się na rzeczy. Obiektywnie stwierdzam, że jest solidna. Stabilna konstrukcja, docieplenie obiecujące komfort w zimie. Okienka rozmieszczone prawidłowo gwarantują lustrowanie ściany lasu. Po krótkim odpoczynku wracamy. Powrót urozmaicony rozmową jest bardzo szybki. Na polu biwakowym wsiadamy w pozostawiony tu samochód i podjeżdżamy do Smolnika.
Miejscowość ta i sąsiednie Procisne powstały jeszcze w XV wieku. Niejako "wypączkowały" z jeszcze starszego Żurawina. Wszystkie te miejscowości należały do możnego rodu Kmitów. Mieszkańcy żyli tu w zgodzie ponieważ do końca istnienia wsi mieli wspólną cerkiew i parafię. W XIX wieku z chwilą wybudowania pierwszego tartaku parowego, a później drugiego, miejscowość stała się prężnym ośrodkiem. Oprócz tego działała tu cegielnia, garbarnia, olejarnia, mleczarnia oraz dwa młyny wodne. W 1927 roku mieszkało tu 713 mieszkańców. Dwanaście lat później obszar Smolnika podzieliła granica, biegnąca wzdłuż Sanu, między sowiecką i niemiecką strefą okupacyjną. Po zakończeniu II wojny światowej na tym odcinku tak samo wyznaczono granicę. Smolnik stał się wsią należącą do ZSRR. Założono kołchoz, zaś mieszkańcy ponownie zaczęli odbudowywać swoje domy. W 1951 roku w wyniku wymiany terenów przygranicznych wrócił do Polski. Dawnych mieszkańców przesiedlono do obwodu mikołajewskiego. Opustoszała wieś nie została zasiedlona. W latach 50 i 60 została rozebrana cała zabudowa. Ocalała jedynie cerkiew. Odremontowana w latach 1969-70 została w 1973 roku przekazana parafii rzymskokatolickiej w Lutowiskach.
Rozmiar: 9512 bajtówNaszym celem jest widziana uprzednio, po drugiej stronie Sanu, drewniana cerkiewka. Zbudowano ją na szczycie bezleśnego obecnie wzgórza. Stoi w morzu traw w kępie starodrzewu. Ku naszemu zaskoczeniu można tu dojechać. Niestety, o tej możliwości wie sporo innych ludzi. Za nami po drodze utwardzonej betonowymi płytami jedzie samochód na niemieckich numerach rejestracyjnych. Na parkingu stoją już dwa inne pojazdy. Cerkiew robi wrażenia. Została wzniesiona w 1791 roku. Była to cerkiew grekokatolicka p.w. Św. Archanioła Michała. Podobno we wnętrzu zachowała się figuralna polichromia ścienna z końca XIII wieku. Świątynia należy do nielicznych zachowanych, na terenie południowo - wschodniej Polski, trójdzielnych cerkwi kopułowych powszechnie występujących na Bojkowszczyźnie, zniszczonych na tym obszarze po 1947 roku. Otoczenie jest zadbane. Cerkwisko wraz z cmentarzykiem ogrodzone drewnianym płotkiem. Trawa w najbliższym otoczeniu wykoszona. Tablice sfinansowane z europejskich funduszy informują o byłych wsiach: Smerek i Procisne.
Z "zagranicznego" samochodu wysiada trzech mężczyzn. Jeden z nich jest w koloratce. Śmiało podchodzi do cerkiewnych wrót, mocno szarpie za klamkę. Z pewnym niedowierzaniem i niezadowoleniem przyjmuje do wiadomości fakt, że drzwi są zamknięte. To jedyna osoba usiłująca tu wejść podczas naszego pobytu. Swoim zachowaniem zwraca na siebie uwagę. Ręce w kieszeniach spodni - luz jak w miejscu pracy. Ogląda cerkiew ze swoimi współtowarzyszami. Jeden nich to Niemiec, drugi zaś jest tłumaczem. Głośna rozmowa poparta żywą gestykulacją burzy panującą tu do tej pory ciszę.
Zaciekawia mnie przycerkiewny cmentarzyk. Stoi tu 6 murowanych nagrobków, w tym jeden "nowy". Na jednych z nich, tym z utrąconym metalowym krzyżem, czytamy: "Stiefan Pizat 91+". W pobliżu stoi murowany krzyż z napisem: "Pazia Iwanowska upokoiłas w 1915". Na pomniku z widoczną rozetą, datą 1905 i ułamanym metalowym krzyżem jest napis: "Toj pamjatnik postawił Matij Pietriw". Na odremontowanym nagrobku z trudem odczytuję wygrawerowane napisy: Gricik Ilko Dmitrowicz 1901-27.06.1946, Gricik Katierina Michajliwna 1946-06-15, Gricik Nastja Michajliwna 1946-10-10.
Dość tych detektywistycznych pasji. Wracam do oglądania cerkwii. Nie mogę odnaleźć na drewnianych ścianach opisywanych w przewodniku śladów niedźwiedzia dobierającego się do gniazda dzikich pszczół. Pewnie to taka przewodnicka bajeczka. Znowu jest tu cicho i spokojnie. Acha, to "niemce" odjechali. Po chwili zostajemy sami. Gosia usiadła na drewnianym płotku i zapamiętale rysuje. Ania szuka samotności. Jej uwagę przykuła rozległa panorama w kierunku na Procisne. O czym myśli? Co widzi? Zbliża się wieczór. Krowy zapędzone. Ludzie kręcą się przy swoich domostwach, dopatrują inwentarza. Jeszcze kończą ostatnie, drobne prace gospodarskie. Na folwarku powoli zamiera życie. Tartaki już nie pracują. We dworze sposobią się do kolacji. Całą dolinę powoli ogarnia ciszą. Zapada zmrok. Tak mogło być jeszcze 50 lat temu. A dzisiaj? Dzisiaj jest tu tylko cisza.
Szkic ukończony. Jeszcze tylko krótki wypad na drugą stronę wzgórza, rzut okiem na dolinę Sanu. Tam niedawno byliśmy. Powoli giną odcienie zieleni. Nie ma tu już życia. Czy nie ma go od 1951 roku?
Robi się jakoś szaro, pusto. Pora wracać do domu.