Dedykuje Mike’owi Burykowi, któremu zawdzięczam zainteresowanie Siemuszową i jej historią.

Wszyscy czekali na niedzielę, bo „...jeśli będzie pogoda, to pojedziemy na wycieczkę...”. Wreszcie jest, ale dla odmiany zrobiła się mało ciekawa aura. Od czasu do czasu zerkamy przez okno. Około południa jednak decydujemy się na wyjazd.

Jedziemy z Sanoka przez Trepczę. To tu jest słynna Fajka, miejsce gdzie ostatnio dokonano sensacyjnych odkryć archeologicznych. Z rozmyślań o średniowiecznym grodzie odrywa nas uroczy widok odremontowanej cerkwi na wysokim, przeciwległym brzegu Sanu w Międzybrodziu. Za chwilę kolejna niespodzianka. Przez San z Lisznej przeprawiają się jacyś ludzie łódką. Pewnie tak samo czynili to 10 stuleci temu mieszkańcy Fajki. Po chwili oczy radują mieniące się całą paletą barw zalesione stoki Gór Słonnych, a za lustro mają bystry nurt rzeki.

Dojeżdżamy do Mrzygłogu. To pierwszy etap naszej podróży. Obowiązkowo zatrzymujemy się pod pomnikiem króla Władysława Jagiełły. W czasie spaceru po placu – rynku towarzyszy nam stado gęsi. Uwagę zwraca charakterystyczna zabudowa; drewniane chaty swą krótszą ścianą przylegają do placu. Spacer kończymy konstatacją – drewniana zabudowa wypierana jest z tego miejsca przez murowane „kuczki”. Wkrótce jedziemy dalej. Przez most o konstrukcji identycznej jak ten na Białą Górę, ale z racji tego, że starszy, to w gorszym stanie technicznym, przejeżdżamy na drugą stronę Sanu. W Tyrawie Solnej zbaczamy z głównej drogi, aby zobaczyć cerkiew. Mamy szczęście. Akurat odprawiana jest przez popa msza. Wewnątrz kilkoro starszych ludzi. Gdzie są młodzi? Spotykamy ich na moście na Tyrawce. Grupa nastoletnich dziewcząt siedzi na poręczach, obok butelki z piwem, jakimiś napojami. Błyska szkło. Dziwny to sposób, dziwne to miejsce, na spędzanie wolnego czasu. Za chwilę krótki postój. Uwagę zwracają przydrożne kapliczki stojące przy drodze Tyrawa Solna – Siemuszowa. Obie zadbane, jak matka i córka stoją w cieniu drzewa. Dojeżdżamy do Siemuszowej. Skręcamy na Piłę drogą wiodącą do Krecowa. Tu udzielą nam informacji, jak odnaleźć miejsce, gdzie przed wojną stał młyn wujka Mike. Niestety, gospodarza nie ma w domu. Wyjechał na Zachód. Oznacza to, że jest u rodziny pozostałej na „ziemiach odzyskanych”. Dowiadujemy się od jego syna, który po krótkiej konsultacji z żoną, udziela nam potrzebnych informacji. Jedziemy dalej. Droga na Hołuczków w fatalnym stanie po ostatniej powodzi. Trwają prace przy regulacji brzegów Tyrawki. Naszą uwagę przyciąga jedna z nielicznych, pozostałych i zamieszkałych, drewnianych chałup. Po chwili dzięki uzyskanym wskazówką jesteśmy na miejscu. Wszystko się zgadza. Tu mógł stać młyn wodny. Dzisiaj niestety nic na to nie wskazuje, żadnych śladów. Nowi właściciele budują dom letniskowy. Do tradycji tego miejsca nawiązuje jedynie staw. Schodzimy nad rzeczkę. Cisza, spokój. Zaniepokojony myszkowaniem nowy gospodarz wychodzi przed dom. Wymieniamy grzeczności.

Postanawiamy zawrócić, aby pooglądać cerkiew. Znowu, drugi raz, jedziemy drogą kiepsko naprawioną po powodzi. Na krzyżówce skręcamy w wąską drożynę, która powoli, ale stale, pnie się w górę. Wieś zmienia charakter. Z zabudowy typu „ulicówka” przechodzi w malowniczo rozrzucone na sąsiednich stokach zagrody. Pewnie, w dole rzeka narzuca ludziom swą wolę. Dyktuje warunki, gdzie mają stawiać swe sadyby. Tu w górze wolą oni przebywać z dala od siebie. Widzimy cerkiew, nasz najbliższy cel. Zbocze góry porasta stary, zaniedbany sad. Obok nieliczne w tych stronach, murowane ruiny. Co tu mogło być? Niestety, nie ma kogo zapytać. Oglądamy drewnianą cerkiew, którą szpeci murowana przybudówka. Z pobliskiego cmentarza rozciąga się rozległy widok. Na chwilę wychodzi słońce, jakby chciało podkolorować i tak już dech zapierające widoki. Cmentarzyk skromny, ale zadbany. W kącie stoi stary, zapomniany nagrobek.

Telefon komórkowy odmawia posłuszeństwa. Nie możemy powiadomić o opóźnieniu. Musimy więc niestety jechać dalej, aby zdążyć na umówioną godzinę. Rejestrujemy wzrokowo jakiś PGR, lub coś w tym rodzaju.

Po raz kolejny, to już trzeci, możemy zobaczyć co potrafią żywioły. Mały, niepozorny strumyczek skutecznie pokazał swą siłę podmywając asfaltową drogę. O prowizorycznym załataniu dziur przekonuje się zawieszenie samochodu, gdy próbujemy jechać nieco szybciej. Teraz do Hołuczkowa.

I tu aby dostać się do cerkwi trzeba jechać w górę wąską, kiepską drogą. Samochód po raz kolejny przypomina nam o tym, że nie nadaje się do jazdy terenowej. Drewniana cerkiew jest zielona, tzn. ktoś pomalował ją na zielono. Jedynie wieżyczka oraz drzwi wejściowe zachowały naturalny kolor i patynę wiekowego drewna. Obok mały cmentarzyk i sensacja. Także na nowych nagrobkach napisy wykonano cyrlicą. Chłopcy są bezradni. Nie potrafią przeczytać. Nie wszystkie używane znaki to litery alfabetu łacińskiego. Zachowało się kilka starych nagrobków.
Mamy opóźnienie. Teraz szybko w dół, wracamy. Jedziemy do Tyrawy Wołoskiej. Tu oglądamy murowany kościół, pobieżnie zerkamy na stojące obok, wiekowe nagrobki oraz remontowaną dzwonnicę. Kościół jest niestety zamknięty. Nie należy do największych, ale i tak swymi rozmiarami przytłacza. Nie pasuje do otoczenia. Zagadkę rozwiązują stojące po drugiej stronie drogi kolumny. Jedna się przewróciła. Na innej bociany uwiły gniazdo. Tyle pozostało po XIX wiecznym dworze. Jeśli tam też było coś równie dużego, to stanowiło przeciwwagę dla naruszonej harmonii.

Niemal biegniemy do samochodu. Na przełęcz po serpentynach wpadamy z szybkością, której nie powstydziliby się kierowcy rozgrywanych tu zawodów. Nasz telefon ożył. Wracamy do cywilizacji. Szybko meldujemy swoje opóźnienie. Okazuje się, że jeszcze mamy szansę na zjedzenie w „pokojowych warunkach” obiadu. Jeszcze tylko króciutki przystanek, żeby nacieszyć oczy rozciągającym się ze szczytu widokiem.

Na pytanie co najbardziej dzisiaj ci się podobało i podpowiedzi w style: może stare cerkwie, góry i kolorowe lasy, rozległe widoki, - mój sześcioletni syn odpowiada: wszystko. Po namyśle przyznaję mu rację. Wszystkie te elementy składają się w jedną kompozycję. Rozdzielone tracą swój urok.

Marcel Domin