Dedykuję Mike'owi Burykowi i wszytkim tym, którzy chcą wiedzieć.

 

Czasami można bardzo długo patrzeć i nic nie widzieć. Dopiero przypadek, zbieg okoliczności czy zrządzenie losu powoduje, że przecieramy oczy. Widzimy. To za sprawą Mike, człowieka który szuka swoich "korzeni", przejrzałem. Dzięki jego entuzjazmowi, zaangażowaniu i determinacji poznałem ludzi o losach tak skomplikowanych, jak to tylko sobie można wyobrazić.

Usłyszałem historię człowieka, który walczył w trzech (prawdopodobnie czterech) armiach. Bez względu na to jaki aktualnie nosił mundur zawsze przestrzegał zasady, aby nie strzelać do swoich. Ta prosta reguła pozwalała mu przetrwać, nadawała sens jego życiu. Służył w armii polskiej. Bronił Ojczyzny przed hitlerowskim najeźdźcą. Bronił swego domu, rodziny, miejsca w którym żył, chodził do szkoły, pracował. Po klęsce wrześniowej powrócił w swe rodzinne strony. W wyniku agresji sowieckiej jego dom znalazł się w Kraju Rad i został wcielony do rosyjskiej armii. To był jego drugi mundur. Niedługo. Przy najbliższej okazji powrócił do domu. Krótko cieszył się wolnością. W ramach kontyngentu wyznaczono go do służby w kolejnej armii - tym razem niemieckiej. Wykonywał polecenia i nadal ochraniał swoich. Służba pod znakiem "tryzuba" to już moje domysły. Tego mi nie mówiono. To nie był najemnik, który służy dla pieniędzy. Działo się to wszystko wbrew jego woli oraz dlatego, że przyszło mu żyć w tak trudnych czasach i miejscu. Został wysiedlony. Nie udało mu się wrócić do rodzinnych stron. Zmarł z przepracowania, niedożywienia, zgryzoty i tęsknoty. Wróciła jego żona i dzieci.
Poznałem siedemdziesięciokilkuletnią kobietę, która pomimo upływu lat, zmiany ustroju i podeszłego wieku nadal bała się słowa JAWORZNO. Pomimo wrodzonej gadatliwości nie chciała mówić o obozie, o swoich przeżyciach, gehennie której doświadczyła młodziutka wówczas dziewczyna. Nie tylko ze mną - także z najbliższymi. Bała się. Boi nadal.
Poznałem ludzi, którzy nie mają pamiątek po swoich bliskich. Nie mają fotografii, listów, dokumentów, książek - nic. Niezwykłe, bo przecież każdy z nas coś ma. Kazano im opuścić dom, zabrać tylko niezbędne rzeczy. Gospodarz zamykał drzwi, a z drugiej strony zagrody już się włamywano, wynoszono najcenniejsze rzeczy z cichym przyzwoleniem wojska. Ciągłe przemieszczanie, traktowanie każdej kwatery jako tymczasowego lokum, powodowało, że i te najcenniejsze pamiątki z czasem ginęły. Zresztą lepiej było ich nie mieć, bo mogły być wykorzystane przeciwko posiadaczowi, na przykład niemieckie dokumenty, czy zdjęcie z emblematami UPA.

Żyli oni na wygnaniu oczekując okazji do powrotu w rodzinne strony. A tu najczęściej ich domu już nie było, lub mieszkał ktoś inny. Mimo wszystko wracali. Co czuli przez te wszystkie lata widząc w swoim rodzinnym domu obcych ludzi? Co czują do swoich sąsiadów?

Miałem okazję uczestniczyć w rozpoznawaniu okolicy na podstawie otrzymanych z USA zdjęć. To było niezwykłe. W pamięci zachowały się najdrobniejsze szczegóły nieistniejących obiektów. Tu był młyn rodziców, tu ujęcie wody do młyna - pokazywali w terenie na puste, zarośnięte miejsca. Można zniszczyć, zburzyć, lecz z ludzkiej pamięci wbrew woli człowieka nic się nie da usunąć!

Najmłodsze pokolenie jest inne. Nie są obciążeni balastem wspomnień. Niczym się nie różnią od swoich rówieśników. Czy to dobrze?

 

Sanok, luty 2000r.

MD