Byłem wczoraj w Mrzygłodzie. Zaproponowałem Gosi wycieczkę z nadzieją, że może coś narysuje. Nie ukrywam, nosiło mnie, szukałem inspiracji. I co znalazłem: g.... Co prawda gęsie, ale tylko g.
Gosia też nic nie narysowała. Nie bylo klimatu. Zrobiliśmy jedynie kilka zdjeć.

Jedyna ciekawa scena.
Było potwornie ciepło i duszno chociaż zapadał już wieczór. W Sanie dwoje starszych ludzi myło krowy. Pan stojąc w rzece przytrzymywał, a pani szczoteczką delikatnie, równiemiernymi ruchami dokladnie je myła. Po chwili przegnała je na błonia i wróciła do swojego małżonka, który stał cierpliwie po kolana w zupowatej wodzie. Na sobie miał tylko granatowe gatki. Sterczały one na wypiętym brzuchu. Z nogawek wychodziły cieniutkie nóżki. Pan dostojnie napinał ręką gumkę gatek wpuszczając do środka swieże powietrze. Sprawiało mu to przyjemność, bo na twarzy rysowała się błoga ulga. Pani szczoteczką - tą samą, co myła krowy - wykonała pierwsze ruchy. Delikatnie musnęła barki swojego mężczyzny. Następnie pieszczotliwe przejechała szczotką po karku, dokłanie na granicy rzedniejącego owłosienia. Z czułością pogłaskała szczotką włosy z tyłu głowy. Każdy jej ruch był wystudiowany: oszczędny, miękki, ostrożny.
Obmycie starca w rzece po umyciu krow przez swą równie starą żonę to był rytuał prawdopodobnie pratykowany przez nich od wielu lat. Każde znało swoje miejsce, swoją rolę. Wiedzieli co mają robić. Tu nie było improwizacji. Byliśmy jedynymi świadkami odbywającego się misterium, które trąciło pogańskim obyczajem, wielowiekową tradycją. Czułem się jak w teatrze, gdzie po raz setny grają sztukę tą samą obsadą aktorską, z tą samą obojętnością na reakcje widowni.

A gdzie gęsie g... ? Było wszędzie dokoła na kamienistym brzegu rzeki, na drodze, którą tu przyszliśmy, na brukowanym rynku, na otynkowanym(!) średniowiecznym kosciółku, na drzwiach drewnianej chałupki, które od strony drogi bez schodów sterczały metr nad ziemią. Nawet wisiało w powietrzu.

Pisałem: sierpień 2003r.