Histeria

Przebiegła mi przez głowę pewna myśl: mglista, niewyraźna, ulotna. Pobiegłem za nią po schodach w dół. Pomimo pośpiechu nie mogłem nadążyć. Wsiadłem do samochodu. Jechałem szybko, w skupieniu, wygodną asfaltową drogą. Zacząłem ją doganiać. Byłem tuż, tuż, całkiem blisko, gdy nagle skręciła. Ja za nią w boczną, wyboistą drogę do Lisznej. Niestety, musiałem zwolnić z czego od razu skwapliwie skorzystała. Gwałtownie zmieniła kierunek i w las. Nie ze mną takie numery, nie udała się sztuczka, nie zmyliła mnie. Zostawiłem samochód na poboczu drogi i już na piechotę zacząłem ją ścigać leśną, krętą drogą. Zrazu prowadziła ona wzdłuż szumiącego potoku. Później zaczęło się wszystko plątać: strumyk płynął drogą, czy też raczej droga zbratała się z potokiem. Musiałem zwolnić, skoncentrować się. Skakałem z kamienia na kamień, uparcie podążałem dalej. Komplikacja sposobu poruszania się w wyniku zespolenia leśnej drogi z nurtem strumyka zaangażowało mnie na tyle, że szczęśliwie przystanąłem. Podniosłem głowę, rozglądnąłem się dookoła. Tylko dlatego nie zaskoczył mnie w środku lasu widok rozszczekanego kundla, który z jazgotem wyskoczył nagle z za zakrętu. Przystanąłem, zacząłem analizować sytuację: jestem w lesie, drogi dalej już nie ma. Muszę iść potokiem w kierunku rozjuszonego psa, stawić czoła nieznanemu, narazić się na niebezpieczeństwo. Stop.

I tu ją dogoniłem, tą myśl przewrotną i upartą. Nie ucieknę przed samym sobą. Nie schowam się wśród komputerów, nie zatopię w lawinie prac uciekając od problemów codzienności w enigmatyczną pogoń za każdym groszem. Z początku droga jest łatwa. Szybko oddalam się od bliskich, kochających osób, tracąc z nimi kontakt. Później trudności będą rosły, spiętrzały się, a wzajemne stosunki komplikowały. Trzeba będzie dokonywać wyborów, ryzykować, narażać się na zimną kąpiel w potoku rozczarowań, niespełnionych nadziei. Aż przyjdzie chwila trwogi, ryzyka, niebezpieczeństwa rozstania. I po co to mi?

Zawracam, tam gdzie mój dom, najbliżsi - rodzina. Jakoś łatwiej iść z górki po podjęciu decyzji choć słychać pomruki odległej burzy i zanosi się na deszcz. Prędzej, prędzej - tam, gdzie jest azyl. Gdzie jest bezpiecznie, znajomo i ciepło.

Tymczasem niebo całkowicie zaciągnęło się czarnymi chmurami. Zrobiło się szaro i ponuro. Wracałem. Zbliżała się burza. Byle zdążyć się ukryć. Miałem wątpliwości co mnie czeka. Zadawałem sobie pytanie: zdążę przed burzą czy też na burzę, tą domową. Ten powrót jest jak dłubanie w nosie: potrzebne, ale żenujące i wstydliwe.

Powrotowi towarzyszyło cichnące ujadanie parszywego kundla. O słuszności podjętej decyzji zaprzestania poszukiwania, gonienia myśli płochych i złudnych, utwierdziło mnie słoneczko, które na chwilę przebiło się przez warstwę czarnych, burzowych chmur na tyle długo, bym mógł ku własnej przestrodze spisać tą przygodę, utrwalić chwilę rozterki dokumentując triumf rozsądku i zimny prysznic opamiętania.

Pisałem: Liszna, 14-08-2004