Wierzenia Łemków.


Dziś nie ma już ani w Polsce ani w całej Europie zakątka ziemi gdzie by tradycyjna kultura ludowa utrzymała się w swym pełnym, niezmienionym kształcie. Wszędzie zaszły większe lub mniejsze zmiany i ubytki, a to co możemy oglądać i podziwiać dziś "na żywo", są to jedynie ślady tego, co zostało bezpowrotnie zmiecione przez walec współczesnej cywilizacji.
Dotyczy to zarówno kultury, przekazów ustnych, jak też różnego rodzaju wierzeń, które dziś nazwalibyśmy zabobonami i wielu z nas nie przyłożyłoby do nich wagi. Ale wbrew pozorom odgrywały /i niejednokrotnie odgrywają/ one istotną rolę w życiu i funkcjonowaniu wielu społeczeństw, również Łemków. Różnorodne zwyczaje związane właśnie z wierzeniami towarzyszyły Łemkom w każdym momencie ich życia, począwszy od narodzin przez wszystkie święta i codzienne życie aż do śmierci. Trudno dziś powiedzieć skąd tak naprawdę wzięły się te, dla niektórych cokolwiek dziwne zwyczaje, jednak jest faktem iż istniały one i czasem, choć w zmienionej postaci funkcjonują jeszcze w maleńkich wsiach, przekazywane z pokolenia na pokolenie.
Łemkowie byli wyznania prawosławnego lub greckokatolickiego. Byli i są głęboko religijni. Jednak ani głęboka wiara, ani istniejący, w tamtych czasach, surowy i czujny reżim stosowany przez duchowieństwo, nie przeszkadzały temu, że obok wiary głoszonej przez cerkiew, utrzymywały się wśród Łemków do niedawna jeszcze wierzenia starsze, stanowiące odrębną, zamkniętą w sobie całość. Te stare wierzenia, choć schowane w ukryciu, wychodzą dziś jeszcze przy różnych okazjach na światło dzienne. Należą do nich przede wszystkim ślady dawnego kultu i czci oddawanej najważniejszym elementom przyrody: ognia, wody, wiatru i in. /te rytuały i obyczaje obserwujemy też w całej mitologii Słowian/.
Do ognia odnosili się Łemkowie ze szczególnym szacunkiem. W "chyżach" ogień należało trzymać czysto, nie wolno było do niego pluć, ani wrzucać brudnych przedmiotów. Żar pozostawiany na noc obsypywano popiołem, żeby nie wygasł, na piecu stawiano też garnuszek z wodą aby ogień miał się czym ochłodzić. W przekonaniu Łemków ogień posiada właściwości oczyszczające, ochronne a także uzdrawiające, czym należy tłumaczyć obrzędowe palenie ogni, skakanie przez ogień oraz przepędzanie bydła przez dogasające ognisko.
Podobne właściwości ma również woda płynąca w potokach i rzekach lub czerpana ze źródła, używana w rozmaitych momentach obrzędowych do rytualnego obmywania. Spotykamy się z tym w dniu wigilijnym /w "światyj weczer"/, jak i przed Nowym Rokiem /"szczedryj weczer"/ oraz po oczepinach w obrzędzie weselnym. Wodą przyniesiona z potoku kropiło się "na szczastie" ludzi i mieszkanie. Natomiast woda zaczerpnięta z siedmiu źródeł miała służyć jako lekarstwo w chorobach. Na uwagę zasługuje fakt, że chrześcijaństwo usankcjonowało w pewnej mierze stare wierzenia, skoro uznaje święcenie ognia i wody. Przykładem święcenia wody jest święcenie wody w rzece na Jordań.
Poważną rolę w wierzeniach ludowych odgrywał też wiatr. Łemkowie wyobrażali go sobie jako chłopa mieszkającego w lesie na wysokiej górze, który siedzi na szczycie potężnego drzewa i dmie na wszystkie strony. Wiatr był żywiołem budzącym trwogę, ponieważ przynosił groźne chmury gradowe i pioruny. Szczególny respekt czuli przed tzw. "powieruchą", tj. wirem powietrznym, który mógł porwać nawet człowieka.
W świadomości Łemków zachowały się też ślady dawnego kultu drzew. Za święte drzewa uchodziły m.in. lipa i leszczyna, ponieważ niegdyś udzieliły one schronienia Matce Boskiej. Ich gałęzi do dziś używa się do majenia domów, natomiast kiedyś chodzący po domach z życzeniami w wigilię Nowego Roku tzw. "szczodraki", rozdawali gospodyniom patyki leszczynowe, które miały przynieść szczęście i chronić od złego. W przeciwieństwie do lipy i leszczyny oraz wierzby, które były drzewami przyjaznymi, a z tej ostatniej na Wielkanoc robiono nawet palmy, należało unikać czarnego bzu. Miało w nim siedzieć "złe", a może nawet "czort".
W wierzeniach dotyczących świata zwierzęcego obrzędowy charakter miały koń i wół. Żywego konia lub wołu wprowadzano do izby w Boże Narodzenie, a sztuczny konik i rogaty "turoń" noszony był przez przebierańców po domach w tzw. "weczirki", kiedy kobiety schodziły się po domach na prządki /był to czas adwentu/. Według wierzeń Łemków w każdym domostwie żyje pod piecem zaskroniec przynoszący szczęście, który jest tak zżyty z domownikami, że pija mleko razem z dziećmi z jednej miski.
Wierzenia Łemków pełne są różnego rodzaju "strachów". Tymi "strachami" były istoty nieokreślonego charakteru /przeważnie uchodziły za nie dusze nie ochrzczone lub pokutujące/, określane jako duchy, mogące przybierać rozmaite postacie, głównie zwierzęce. Nie robiły one właściwie nic złego, rola ich polegała jedynie na nagłym pojawianiu się i straszeniu. Według tych wierzeń w czasie trzech dni świąt Bożego Narodzenia i w trzeci oraz czwarty dzień po Nowym Roku nie wolno było pracować w lesie, bo wtedy jakieś bliżej nieokreślone siły zabijają ludzi. To samo odnosiło się też do poniedziałku i wtorku przed zapustami.
Na Łemkowszczyźnie przetrwały również różnorodne i barwne opowiadania o niezwykłych demonach. Przykładem może być "zmora", czyli "gnieciuch", pojawiająca się w postaci małego dziecka w czerwonej czapeczce lub kobiety. Zmory takie atakują głównie ludzi grzesznych i tych śpiących na wznak, uniemożliwiając im poruszanie i oddychanie. Zapobiegawczo, by ustrzec się odwiedzin "gnieciucha" należało obrysować kołem łóżko święconą kredą.
Również w rzekach i potokach żyły strachy. Przykładem może być znany nam wszystkim topielec, który miał postać albo starego, brzydkiego i cokolwiek zdziczałego człowieka lub małego chłopczyka w czerwonych spodenkach i czapce. Topielec wabił przechodzących ludzi do wody i topił.
Nad rzekami i potokami, a także w gęstych lasach nad bagnami, mieszkały pokutujące dusze złych kobiet, wyglądające jak "dzikie baby", brzydkie, stare i odziane na biało", które trudniły się porywaniem matkom ich nowonarodzonych dzieci. Na temat ich niecnych czynów krążyło wiele opowiadań, np. zdarzyło się raz, że "mamuna" porwała nie dziecko, lecz matkę, która leżała w połogu z noworodkiem na łóżku. "Mamuna" porwała kobietę i ciągnęła ją po łące. Wtedy pojawiła się druga "mamuna" i zawołała: Żinka chwaty sia dzwinka /kobieto chwytaj się dzwonka/-dzwonek to ziele, które rośnie na łące. Położnica chwyciła się dzwonka, który wplótł się jej między palce i wtedy "mamuna" ją puściła. Inna opowieść pochodzi z Polan koło Krempnej. Tam pewna kobieta wyszła w niedzielę na popiwszczyznę grabić siano. W niedzielę na "księżym" praca była dozwolona, bo ksiądz odprawiał za to mszę, a poza tym cały grzech brał na siebie. Gdy kobieta pracowała, dziecko leżące niedaleko w polowej kołysce, zaczęło bardzo płakać. Matka podeszła do niego, aby go nakarmić, a wówczas ksiądz, który stał opodal i widział co się działo, zawołał: "Nie wolno! To nie jest twoje dziecko!" i opowiedział jej, że widział jak "mamuna" zabrała dziecko kobiety, a do kołyski podrzuciła własne. Poradził zrozpaczonej matce, żeby wycięła trzy pręty, które wyrosły w jednym roku i biła nimi dziecko "mamuny" na odlew. Gdy kobieta tak uczyniła przyleciała z krzykiem "mamuna": "to ja twoje dziecko niańczyła, a ty moje bijesz", położyła jej dziecko do kołyski, a swoje zabrała i uciekła.
Ważną rzeczą jest, że dziecko "mamuny" jest brzydkie, wrzaskliwe i bardzo żarłoczne i ma dużą głowę. Czasem zdarzało się, że matka nie zorientowała się o zamianie i chowała dziecko "mamuny" jak własne.
Oprócz "mamun" w wierzeniach zachowały się również "bohyny", które podobnie jak "mamuny" mieszkały nad potokami i rzekami. Tak jak one były stare, brzydkie, a do tego chodziły nago. Nocami było słychać jak piorą bieliznę, używając przy tym swoich długich workowatych piersi zamiast kijanek. Niektórzy mówili, że to "bohyny", a nie mamuny porywają dzieci, te ostatnie zaś piorą bieliznę własnymi piersiami.
Do grona postaci związanych z dawnymi wierzeniami należały również demony noszące chmury, zwłaszcza gradowe. Byli to "płanetniki" i "chmarnyki". "Płanetnikami" były albo duchy o nieokreślonej postaci, albo ludzie fizyczni, którzy dzięki nadprzyrodzonym właściwościom mogli bezpośrednio oddziaływać na chmury. Jedni i drudzy przenoszą chmury gradowe, co jest pracą ciężką i wyczerpującą. Kiedy po niebie przewalały się ciemne chmury, ludzie niejednokrotnie słyszeli jak w górze wołają płanetniki: Trzymaj! trzymaj! lub puść! puść! Wtedy należało spalić w piecu okruszki albo mąkę oskrobaną z wielkanocnej paski lub święcone zioła. Kiedy dym z nich doszedł do chmur, wzmacniał siły płanetników, którzy chmurę gradową przenosili poza granice wsi. Ale płanetniki podlegali różnym humorom. Jeśli lubili jakąś wieś to ją omijali, a jeśli nie lubili to zbijali ją gradem do cna. Kto dobrze żył z płanetnikami, ten mógł otrzymać od nich przyrzeczenie, że tam gdzie on jest nigdy gradu nie zrzucą. Podobno byli tacy ludzie i rzeczywiście tam gdzie przebywali, płanetnicy nigdy nie dopuszczali do gradobicia. "Płanetnicy" będący żywymi ludźmi, moc nad chmurami posiadali albo od Boga i wtedy przepędzali chmury modlitwami, albo od czorta i wtedy działali przy pomocy specjalnych zaklęć lub iście czarodziejskich sposobów, jak np. palenie pszenicy, uprzednio "zasziptanej" przez "bosorkę". Przeciwieństwem płanetnika był wspominany już chmarnyk, tj. człowiek mogący sprowadzać chmury.
W wierzeniach Łemków ciekawym zjawiskiem była również śmierć oraz upiory, które znajdowały się na pograniczu między niesamowitymi zjawami a ludźmi. Śmierć posiadała cechy jak najbardziej człowiecze. Wyobrażano ją sobie jak starą babę, odzianą w białą płachtę. Natomiast za upiora uważano istotę, która po śmierci wychodzi z grobu i albo czyni ludziom różne złośliwości - straszy, dusi bydło, albo nie mogąc rozstać się z opuszczoną rodziną, nocami wraca do domu i pomaga w pracach przy gospodarstwie, rąbie drzewo, młóci zboże itd. Czasem przyszłego upiora można było poznać jeszcze za życia, ponieważ miał wybitnie czerwoną karnację twarzy i ciemne zrośnięte brwi. Natomiast po śmierci wskazywały na upiora elastyczne, niesztywniejące zwłoki i zachowane rumieńce.
Współżycie z przybywającym w odwiedziny upiorem było bardzo przykre, zwłaszcza gdy był to osobnik niespokojny i wyrządzający szkody. Likwidacją upiorów zajmowali się tzw. "baczowie", czyli znachorzy. Wśród Łemków było ich wielu. Do tych o których nie zaginęła pamięć należeli: Leszko Babej z Blechnarki i drugi nazwiskiem Bacza z Keczkoviec po stronie słowackiej. Pozostała po nich legenda, a po Babeju również samotny, kamienny nagrobek, jaki ostał się na zrujnowanym cmentarzu w Blechnarce.
Posługując się swoimi magicznymi sposobami, bacza wyszukiwał na cmentarzu grób, z którego "wychodził" upiór, następnie odkopywał trumnę, wydobywał zwłoki, odwracał je plecami do góry i przybijał do ziemi osikowymi kołkami lub żelaznymi zębami do bron. Należało jeszcze odciąć nieboszczykowi głowę, włożyć między nogi, przykryć kolczastymi gałęziami i po zasypaniu ziemią przywalić grób kamieniami. W ubiegłym stuleciu tego rodzaju zabiegi były często wykonywane, ze względu na powtarzające się nawroty cholery, które Łemkowie przypisywali włóczącym się po nocach nieboszczykom. Baczowie pełnili bardzo ważną rolę w społeczeństwie, leczyli ludzi, szczególnie takich, których cierpienia spowodowane były przez czary.
Bajczowie i bajczychy, pełnili swe znachorskie funkcje najczęściej dziedzicznie, byli głównymi przekaźnikami tradycyjnej wiedzy ludowej. To oni wiedzieli i radzili, że najlepszym sposobem na to by upiór nie wychodził z grobu, jest obsypanie zwłok makiem, bo zanim go pozbiera, to będzie już świt. Tylko oni mogli powiedzieć chcącemu budować dom, które miejsce będzie szczęśliwe lub co robić, aby zapewnić sobie miłość dziewczyny lub chłopaka. Potrafili też zmusić czarownicę, która "psuła" krowom mleko aby swe czary odwołała.
Tak do końca Łemkowie nie byli pewni skąd baczowie i bajczychy czerpią swą moc, czy pochodziła ona od Boga, czy też z jakichś innych już nieczystych źródeł. Znachorzy by uniknąć podejrzenia o konszachty z diabłem, demonstrowali swoją pobożność, dużo pościli, swe znachorskie rytuały rozpoczynali zawsze od modlitwy , a przy ich wykonywaniu używali poświęconych w cerkwi rekwizytów. Oprócz magicznych gestów i okadzania, wypowiadali odpowiednie formułki, czyli "bajali" lub "zasziptuwali". Te magiczne słowa od zawsze były trudne do zdobycia, ponieważ przekazywanie ich komuś przenosi na tę osobę władzę uzdrawiania, a traci ją znachor.
Dzisiaj trudno nam zrozumieć w jaki sposób wierzenia o "mamunach", "bohynach", "baczach", czy "płanetnikach" mogły dotrwać do naszych czasów i w dodatku zachować w tych przekazach walor prawdy. Wiele z tych wierzeń weszło w tradycyjną wiedzę ludową ludzi, którzy niegdyś współżyli na jednej ziemi z Łemkami. Jeszcze i teraz niektóre babcie mają w zanadrzu dla swoich wnucząt straszne opowieści o "mamunach", "upiorach", "topielcach", bo kto z nas nie zna historii o topielcu?
Wraz z wysiedleniem Łemków zubożały tereny, które zamieszkiwali. Wraz z dobytkiem, który zdążyli pozbierać, w narzuconym z góry pośpiechu odeszli na nieznane im, obce ziemie. Jeszcze tylko ostatnie spojrzenie na chatę, cerkiew, otaczający krajobraz i poszli zabierając ze sobą swoją kulturę, tradycje, obyczaje, wierzenia... Wiele z tych wierzeń i obyczajów odeszło w niepamięć, a to, co możemy dziś jeszcze obserwować stanowi jedynie nikłą część tego, co przez wieki było kultywowane.

Agnieszka Paluch

Literatura:
1. Roman Reinfuss: Śladami Łemków. Wydawnictwo PTTK "Kraj", Warszawa 1990
2. Roman Reinfuss: Łemkowie jako grupa etnograficzna. Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku, Sanok 1998
3. Magury 89 - Informator Krajoznawczy XXV Jubileuszowego Rajdu "Beskid Niski". SKPB 1989
4. Aleksander Gieysztor: Mitologia Słowian. Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1986
5. Andrzej Potocki: Bieszczadzkie losy. Oficyna Wydawnicza "APLA", Rzeszów - Krosno 2000


Webmaster Uwagi do Webmastera

Powrót